wtorek, 20 października 2015

powoli...

Jak dostaję prezent, rozpakowuję go do końca. Cieszę się, gdy jest trafiony. Gdy nieco mniej - staram się chociaż udawać. Ale doceniam gesty.
Jak spotykam coś trudnego, co - patrząc obiektywnie- może dać mi jakąś ważną lekcję, co - choć bolesne - może mnie zmienić na lepsze, dlaczego boję się dalszego rozpakowywania?
Boję się, że będzie bolało bardziej niż mogę to sobie przewidzieć. Jasne. Choć bolało przez tyle lat. Że nie dam rady. Chociaż tyle już przeszłam i radzę sobie...całkiem dobrze. Więc, czy to wszystko jest racjonalne, logiczne?
Boję się tego, że muszę przyznać się do własnej słabości. Do tego, że tyle źle zagojonych ran w sobie noszę. Że to boli, czasem parzy, przeszkadza. Wcale nie jestem silna. Mogę być, ale najpierw muszę się przyznać do swojej słabości. Paradoks? Być może. Niewygodny, drażniący, przeszkadzający.
Boję się tego, co będzie, gdy wybaczę. Gdy będę wiedzieć, co wybaczyć. Będę znów cierpieć, przejmować się, denerwować? Nie chcę.
Obojętność jest wygodna. Nie jest dobra, ani przyjemna. Ludzie obojętni nie wystawiają swojego serca na zranienia.
Miłość, wdzięczność dają siłę. Obojętność tę siłę zamraża.


Jestem słaba, wielu rzeczy potrzebuję, wielu nie mam i nigdy nie miałam. Nie umiem sobie z wieloma sprawami poradzić. Potrzebuję pomocy.
W tej świadomości tkwi jakaś niezrozumiała dla mnie siła.

Dziękuję, że mogę to w końcu poczuć i zrozumieć. Nie tylko racjonalnie wiedzieć.
Ktoś Tam U Góry we mnie wierzy. Uwierzył jako Pierwszy. Zostawił mi wiele trudnych chwil.
Po to, żeby nauczyć się wdzięczności.
Dziękuję.

To miejsce jest idealne, gdy w głowie tyle ważnych myśli, które powinno się pamiętać do końca życia.

Jego Miłość przetrwa wiecznie